Pojechaliśmy po niego aż na peryferie miasta. Dziewczyna zaprowadziła nas w głąb podwórka, do zmurszałej drewnianej komórki.
Tak naprawdę nie od razu go wybraliśmy. W pierwszym odruchu wyciągnęliśmy ręce po jego braciszka, trikolorka, białego w kolorowe łaty. Ale trikolor nie chciał do nas iść. Mnie użarł w kciuk, męża drapnął w nadgarstek, wypuszczony uciekł do rodzeństwa.
- A może któregoś z tych batmanów? - zasugerowała dziewczyna, obawiając się zapewne, że odwrócimy się na pięcie i zostawimy ją z kocim nieplanowanym dobytkiem, i złapała jednego z czarniawych kociaków. Rzeczywiście, oba miały charakterystyczne plamki na pyszczkach, przypominające maski Batmana.
Batman nas nie użarł, nie drapnął, a odstawiony na bok, nie zwiał do kociego rodzeństwa, tylko położył się zrezygnowany i czekał. Decyzję trzeba było podejmować szybko, bo z łowów wróciła właśnie kocia mama, nieświadoma tego, że trafiła w sam środek akcji kidnapingu. no to wzięliśmy jednego z batmanów.
Miał być Pankracym, ale może dobrze, że został Batmanem.
Na początku bardzo nas kochał...
....ale to zupełnie inna historia :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz