poniedziałek, 3 października 2011

Filip i Lucek

napiszę Wam o Filipie i Lucjuszu, jako że weszli do rodziny i warto o nich wspomnieć. wszak to kocisławy!

Batman to kot komórkowy, Prezes podwórkowy, Filip piwniczny, a Lucek - budowlany! nie zmienia to faktu, że Batman i Prezes są miastowi, a Filip i Lucek... no cóż, oni są z peryferiów, już nie będę taka złośliwa. teściowie moi oraz kuzynka mojego małżonka mieszkają w jednym bloku w małym miasteczku położonym niedaleko Częstochowy. stąd kontakty z nimi są częste telefonicznie, ale na żywo znacznie rzadsze. kuzynka obrodziła niegdyś w córę i owa córa to Madzialena, chrześniaczka mojego małżonka, nawiasem mówiąc szykująca się już do pełnoletności.

gwoli dopełnienia historii wspomnieć muszę o niejakim Felku. Felicjan był kotem mojego męża (wtedy jeszcze nie męża) i był kotem specyficznym. na pewno będę miała okazję opowadać o jego przyjaźniach z psami, dyktatorskich rządach na podwórku, połowach wróbelkowych, ściąganiach z drzewa i przestawianiach mebli na okolicznosć ratowania kota. Felek pod tym względem był twórczy i Batman mu do pięt nie dorasta (ponoć). Felicjan miał to nieszczęście, że zachciało mu się któregoś pięknego dnia przejść na drugą stronę ulicy i już przy drugim razie okazało się, że wyczerpał limit kocich żyć, oddając to ostatnie pod kołami trabanta.

Madzialena zwierza nigdy żadnego nia miała (nie licząc rybek akwariowych, a i te są własnością jej ojca), natomiast do wszelakiej zwierzyny zawsze się garnęła. najlepszy dowód, że obłaskawiła oba nasze kocury, które traktują ją jak domownika i Prezes nie zwiewa na jej widok do szafy, a wręcz śpi z nią w łóżku. Felka też tłamsiła za wszystkie czasy, a że wtedy mała była, a Felek nie protestował, toteż się dogadywali. kiedy zatem na jej, Madzialeny, drodze (drodze życia? drodze do piwinicy?) stanął kot, niewiele myśląc przygarnęła go i nawet nieźle argumentowała, skoro przy pierwszej sposobności zwierz nie znalazł się z powrotem za progiem mieszkania.

teść mój oczywiście usiłował nadać kotu imię i forsował Felka. obruszałam się, bo imię nie powinno przechodzić z kota na kota, wszak każdy kot jest inny. tyle jako ciotka zwyciężyłam, natomiast nie udało mi się wypersfadować, aby nie było to imię na F. Filip najwyraźniej miał zostać Filipem. i tak kot piwniczny stał się kotem blokowym, drugopiętrowym. do piwinicznych korzeni chciał wrócić póki co raz, ale o tym za chwilę.

teściowie moi mieli dla odmiany psa i zarzekali się, że na przyszłość ten jest ostatni i żadnej innej zwierzyny już nigdy, i po co im to, i koniec z tym, i takie tam. niestety, w ręce Madzialeny wpadł kolejny kot, tym razem podklatkowy. ponieważ sama już Filipa posiadała (błąd, kota nie można posiadać, to kot posiada nas) i nie chciała mu robić konkurencji, zaniosła rudzielca moim teściom. rudzielec zjadł, pomiauczał pod drzwiami, więc został wypuszczony i poszedł w nieznane, wrócił jednakże na następny dzień i już pozostał. oczywiście, teść już nadawał mu imię i znowu musiałam walczyć o honor Felka, samowładnie nadając rudzielcowi imię Rocky (bo bokser z niego był niesamowity). obaczyła Rockiego w oknie teściów jakaś sąsiadka i przylazła kota odbić, wnioskując, że to jej i że został porwany. teściowa Rockiego oddała bez walki, co w rodzinie zostało przyjęte z oburzeniem.

teść po kilku dniach zrobił żonie przyjemność i podarował jej... Lucynę. ściślej mówiąc, kotkę. przynajmniej tak mu się w tamtym momecie wydawało, bo przy pierwszym przeglądzie weterynaryjnym lekarz wykrył u kotki całkiem nieźle rozwijające się atrybuty męskości. i dobrze, bo ja już otwierałam usta, żeby Lucynę tez zostawili w spokoju, bo Lucyną zwie się koteczka mojej przyjaciółki, o czym pewnie zdążyłam im kiedyś niefortunnie wspomnieć. Lucyna stała się Luckiem. według teścia to zdrobnienie od Lucjana (Kydhyńskiego zapewne), natomiast my z Luckiem wiemy, ze to od Lucjusza Malfoya i jak mu wołam "Malfoy" to też reaguje.

żeby nie przedłużać opowieści, wrócę do piwnicy. znaczy do Filipa. otóż całkiem niedawno Madzialena zadzwoniła do mego męża i poinformowała go, że była już bardzo bliska zejścia z tego łez padołu na zawał i to w kwiecie wieku. powód: ucieczka Filipa. i to brawurowa, bo w domu nie było go AŻ godzinę! szukali go całą rodziną. znając jego korzenie, zeszli do pwinicy. stał tak jakiś kocur, ale zadkiem do nich, więc zawołali po imieniu, kot się odwrócił, ale po pysku zmiarkowali, że to nie Filip. oblecieli blok dookola i wrócili do piwnicy. kot był tam nadal, z tą tylko różnicą, że na pysku malowało mu się przerażenie i całkiem niekoci popłoch. dorwali, obejrzeli, dopatrzyli się charakterystycznej plamki na pyszczku usmarowanej teraz kurzem i miałem węglowym, sprawdzili nawet, czy kocur i czy ze śladem po przebytym zabiegu, stwierdzili, że - cholera - chyba jednak Filip. zabrali do domu i usiłowali doczyścić, z coraz większą pewnością, że czyszczą właściwego kota.

pojechaliśmy do nich w ten weekend. był pretekst, bo wieźliśmy Lucjuszowi nowy drapak.

Filip ma się nieźle, tylko jakiś taki bardziej jest bury niż był.

Tu w wersji nieprzybrudzonej:

                                                                   
A tu Lucek Malfoy: